czwartek, 11 lipca 2013

It's time.

Wczoraj po porannych zajęciach i lunchu udaliśmy się do Paramount Ranch, czyli sztucznie stworzonego 'miasteczka', gdzie dawniej kręcono westerny. Miejscowy 'szeryf' opowiedział nam, jak na potrzeby filmów zmieniano miejsce, w którym się znajdowaliśmy. Mieliśmy również okazję poznać kilka sztuczek stosowanych w filmach takich jak: sztuczny śnieg, jelly glass (nie wiem jak to przetłumaczyć na polski, ale w każdym razie jest to jakby miękka galaretka wyglądające jak szkło) czy soundscene. Dowiedzielismy się też, że w filmach zamiast szklanych butelek używa się plastikowych oraz w jaki sposób upozorować to, że aktor krwawi. Na przykład, jeśli krew ma lecieć z buzi, aktor ma umieszczony na zębach malutki woreczek z syropem cukrowym (!!!) w kolorze czerwonym, który przegryza w odpowiednim momencie. Wszystko było bardzo ciekawe i interesujące poza faktem, iż całe miasteczko znajdowało się na pustyni gdzie było 40 stopni w cieniu...



Wieczorem, a raczej nad ranem, bo nie wiem jak mozna okreslic godzine 4 a.m. pod naszymi drzwiami pojawil sie Boris (podobno, niestety spalysmy jeszcze). Jednak po polgodzinnym waleniu w drzwi i wydzwanianiu do nas zdolal nas obudzic. Otworzylysmy mu wiec drzwi, jednak to co dzialo sie dalej nawet dla nas pozostaje tajemnica. Efektem jego odwiedzin bylo to ze bylysmy niewyspane przez caly kolejny dzien.

Dzisiejszy dzień rozpoczął się od wycieczki do muzeum Getty Villa. Czas spędziliśmy przyjemnie, pogoda dopisała. Ogromnym plusem było to, że każdy mógł zwiedzać co chciał i jak chciał- dostaliśmy wolną rękę, jedynym wymogiem było stawienie się z powrotem na zbiórkę o godzinie 11:50. :)



Dzień jak co dzień, za to w 7 osób urządziliśmy sobie nasze własne night activities, które spodobały się każdemu poza staffem, który zorientował się po godzinie 12 a.m. że jest coś nie tak. Było bardzo przyjemnie poza faktem, że w całe 7 osób gnietliśmy się na dwóch, połączonych łózkach, oglądając głupie filmiki na YouTube, grając w przedziwne gry i czytając Biblię w języku... sami nie wiemy jakim... :) Każdy z nas miał bardzo dobry humor więc rozmowy stawały się coraz bardziej interesujące zawsze kiedy ktoś zaczynał coś opowiadać. :) Dziewczyna ze staffu, ktorej imienia nie pamietam, prosto z naszego pokoju zaprowadzila nas do James'a. Kazał nam podpisac jakis list o tym co zrobilismy i odeslal nas do swoich łóżek.

Po wspaniałych imprezach, zawsze jest coś do posprzątania. :)

POGROMCA MRÓWEK. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz